W ostatnim numerze „Uważam Rze” przeczytałam artykuł Moniki Moryń W piekle skandynawskiego raju i stwierdziłam, że odniosę się do zawartej w nim tezy. To dobry punkt wyjścia do napisania własnej opinii na temat znanej mi współczesnej skandynawskiej literatury dziecięcej. Zacznę od tego, że literaturę ową niezwykle cenię i namiętnie moim dzieciom czytam. Dodam, że nie czytałam wszystkich przytoczonych przez autorkę książek. Na koniec stwierdzę, że zupełnie się z jej tezą nie zgadzam.
Jak pisze Monika Moryń, autorka poczytnego bloga poświęconego książkom dla dzieci Czytanki-przytulanki (sama tam chętnie zaglądam), literatura, która dociera do nas ze Skandynawii wypacza obraz współczesnej rodziny. Większość książeczek obrazkowych przedstawia rodzinę rozbitą pogrążoną w chaosie, a dziecko – osamotnione i bezradne. Autorka na poparcie swojej tezy prezentuje kilka konkretnych przykładów i kończy stwierdzeniem, że współczesna literatura skandynawska odbiera dzieciom wszelkie złudzenia, a prezentowana w niej wizja rodziny jest nader pesymistyczna.
Rzeczywiście książki dla dzieci, docierające do nas ze Skandynawii są inne, specyficzne, mają swój wyjątkowy charakter. I jak wszystkie książki dla dzieci, szczególnie dla małych dzieci, powinny trafić w dziecięce ręce za pośrednictwem rodzica: czy to czytane wspólnie, czy też zrecenzowane przez dorosłego zanim wręczy je swojemu maluchowi do samodzielnej lektury. Ale najważniejsze jest nie to, co przed, czy w trakcie czytania się wydarzy, ale to co nastąpi potem. Dla mnie to zawsze jest rozmowa z dzieckiem. Rozmowa o tym, co wspólnie przeczytaliśmy, czy nam się podobało, jakie wywołało w nas emocje. We wspólnej rozmowie wyjaśnić można każdy temat, także dotyczący rozbitej, czy niepełnej rodziny.
Czytam moim dzieciom dużo różnych książek, nie tylko skandynawskich, ale moje doświadczenie jest takie, że to właśnie literatura ze Szwecji, czy Norwegii rodzi najciekawsze tematy do naszych czytelniczych dyskusji. I o dziwo, choć rzeczywiście w skandynawskich książkach rodzina często bywa rozbita lub z jakiś powodów rodzice w ogóle się w nich nie pojawiają, to moi młodzi słuchacze niespecjalnie zwracają na to uwagę. Dlaczego? Ponieważ w skandynawskich książkach najważniejsze jest dziecko. To jak ono widzi świat, jak sobie radzi z różnymi problemami, które napotyka na swojej drodze: z rozłoszczoną mamą, mamą pogrążoną w smutku, czy z nieobecnym tatą. Osobiście w znanej mi literaturze skandynawskiej najbardziej cenię właśnie to, że traktuje ona o sprawach trudnych, nie unika tematu obojętności rodziców wobec dziecka (Grzeczna), nie boi się mówić o tym, że my dorośli widzimy nasze dzieci takimi, jakie chcemy, żeby były, a nie takimi jakie są naprawdę (Nusia i baranie łby).
Także w przytoczonej przez autorkę artykułu książce „Filip i mama, która zapomniała” najważniejsze moim zdaniem jest to, jak czuje się dziecko, kiedy sfrustrowana mama wyładowuje na nim swoje emocje. Podczas gdy Moryń, ma wątpliwości, czy przeczytanie takiej książeczki przez dziecko, które na co dzień doświadcza frustracji rodzica w jakikolwiek sposób mu pomoże, ja śmiem twierdzić, że tak. Bo to tak naprawdę to nie mama, a smok się tak wścieka. Sama po lekturze tej książki nie pomyślałam wcale: „Co to za obraz matki? Tak nie można pisać książek dla dzieci!” Zastanowiłam się za to: „Ojej! Ja też czasem zamieniam się w takiego smoka… Biedne te moje chłopaki.” I co najważniejsze – jest super-ważny temat do przegadania.
Tak to już jest z literaturą, że każdy interpretuje ją inaczej. Moim zdaniem jednak, teza autorki artykułu jest zbyt ogólna i nie uwzględnia wielu wydanych w Skandynawii pozycji, które pokazują rodzinę w jak najbardziej pozytywnym świetle. Wymienię choćby doskonałą norweską książkę Kurt i ryba, czy skłaniające do refleksji opowieści o Karusi i Piaskowym Wilku.
Rzeczywiście jest pewna granica, która dla Skandynawów jest łatwa do przekroczenia, a we mnie budzi lęk – książka dla dzieci poświęcona przemocy w rodzinie (Sinna Mann, Wściekły człowiek). To temat, który poruszam w moich rozmowach z dziećmi, ale książki im nie pokażę. Nawet moja miłość do literatury skandynawskiej mnie do tego nie skłoni.
To rodzic sam musi ocenić co może i co powinien przeczytać swojemu dziecku. Każde dziecko jest inne i dla każdego inny temat jest ważny. Dla wielu dzieci tematy trudne są niestety chlebem powszednim i dobrze, jeśli rodzice czytają im książki, także te traktujące o trudnych tematach, to znaczy, że z nimi rozmawiają. Mam nadzieję..
Z chęcią przeczytałabym ten artykuł. Nie przyszło mi do głowy, że skandynawska literatura dla dzieci wypacza obraz współczesnej rodziny. Bardzo lubię książki, które trafiają do nas zza morza i moje dziewczynki również za nimi przepadają. W oryginalny sposób literatura ta porusza wiele trudnych tematów, a mnie to odpowiada. Wiem jednak, że sporo osób nie zachwyca ten typ pisania, wolą tradycyjne przedstawianie tematu, konkretne, okraszone prostymi w odbiorze ilustracjami. Abstrakcyjność i „inność” skandynawskiej literatury mnie zachwyca.
PolubieniePolubienie