Macie w domu małego Gryzmoła? Ja mam. No może nie jest to aż tak trudny przypadek, jak ten opisany przez Dorotę Gellner w sympatycznej książęce „Gryzmoł”, ale problem definitywnie mnie dotyczy. Najciekawsze jest dla mnie to, że dopiero moja trzecia latorośl okazała się posiadać talent gryzmolenia gdzie popadnie. Wcześniej tylko współczułam znajomym, którzy przez lata nie malowali ścian, bo przecież i tak za chwilę będą popisane. „No jak można nie upilnować, dziecka. Moje dzieci tak nie robią” – myślałam. Do czasu. Do czasu, gdy mój osobisty trzyletni już Gryzmoł nie chwycił za kredki i nie postanowił bogato udekorować kaloryfera.

Ale nie mogę narzekać. Po lekturze „Gryzmoła” przekonałam się, że pomalowana ściana za kaloryferem (nie za bardzo widać), pobazgrany kaloryfer (daje się zmyć), czy pogryzmolone flamastrem panele (zasłoni się dywanem) to ostatecznie nie taki dramat.
Tytułowy „Gryzmoł” to dopiero gagatek. Kiedy czytałyśmy z córcią (moim rodzinnym gryzmołkiem) jego przygody, wierszem spisane przez Dorote Gellner i zabawnie zilustrowane przez Ewę Poklewską-Koziełło, mój nieletni rysownik trzymał się za głowę. Nie trwało jednak długo, kiedy i ona chwyciła za kredki i dyskretnie pomalowała biurko brata. Słuszny jest morał książeczki – z „gryzmolstwa” po prostu trzeba wyrosnąć. Ostatecznie jest to jeden ze sposób wyrażania siebie – ważny, choć mocno irytujący.
Gryzmoł
Autor: Dorota Gellner
Ilustracje: Ewa Poklewska-Koziełło
Wydawnictwo Bajka, 2009