On tam jest. Widziałyśmy go! Od razu, pierwszego wieczoru po lekturze niezwykłej książki Tomi‘ego Ungerera „Księżycolud” poszłyśmy z moją córcią sprawdzić, czy rzeczywiście „siedzi zwinięty w kłębek w swoim świetlistym mieszkaniu w kosmosie”. Szkoda, że nie spotkałyśmy Księżycoluda, kiedy odwiedził naszą planetę, ale i tak miło żyć ze świadomością, że jest i patrzy na nas z góry. Niestety, ludzie nie byli dla niego zbyt mili. Inaczej może, by z nami został…
Księżycolud od zawsze zamieszkiwał Księżyc i marzył o wizycie na Ziemi. Przecież widział, jak ludzie się bawią i jacy są szczęśliwi. Był przekonany, że Ziemia jest prawdziwym rajem. Nadarzyła się okazja. Księżycolud przyczepił się do spadającej gwiazdy i z zawrotną prędkością pognał w kierunku Ziemi.
Huk! Grzmot! I co? Oczywiście – sensacja! Zbiegli się ludzie ze wszech stron, by zobaczyć, co też takiego się stało. Kiedy ujrzeli Księżycoluda, wielkiego bladego, jednym słowem dziwnego – zrobili to co ludzie zwykle robią w takich sytuacjach – zamknęli go w więzieniu.
To nie była Ziemia, którą Księżycolud podziwiał ze swojego księżycowego domu. Zupełnie nie tak miało być. Ale, ale gość z kosmosu miał pewną wielką zaletę, z czasem robił się coraz chudszy, aż zrobił się cieniutki jak księżyc w nowiu. Wtedy uciekł.
Podziwiał uroki Ziemi, trafił w końcu na wymarzoną huczną zabawę. Spełniał swoje marzenia. Niestety znów naraził się ziemskiej władzy i musiał szukać schronienia.
Zdradziłam Wam już, że Księżycolud opuścił Ziemię i wrócił do domu. Nie zdradzę jednak jak do tego doszło. Najważniejsze, że jest już w domu. Myślę, że mimo wszystko miło wspomina Ziemię. Przecież zawsze pamięta się to, co było dobre, prawda?
Dobranoc Księżycoludzie!
Księżycolud
Tekst i ilustracje: Tomi Ungerer
Tłumaczenie: Michal Rusinek
Wydawnictwo Format, 2011