Odwiedziłam dziś z dzieciakami piekarnio-cukiernię. Podczas gdy ja zajęłam się kupowaniem pieczywa, moja Najmłodsza stanęła przed witryna z ciastkami i… odpłynęła. Sięgała „na niby” ręką po dorodniejsze kąski – babeczki z owocami, ciastka spływające czekoladą, torty oblane galaretkami – wkładała do ust i przeżuwała, robiąc przy tym miny eksperta. Obserwowałam ją i uśmiechałam się pod nosem. „Ona naprawdę kocha słodycze”, myślałam. Zupełnie jak Basia, którą dzisiaj czytałyśmy.
„Basia i słodycze” najpierw trafiła do nas w wersji na tablet, okraszona grami, układankami. Do posłuchania. Bardzo zgrabnie. Mimo to, za każdym razem, kiedy Najmłodsza wyliczała mi litanię książek z serii o Basi, które mam jej kupić na urodziny, „Basia i słodycze” także na niej się.
Moje tłumaczenie, że przecież już to znamy, na nic się nie zdało. Ma być i koniec. Cóż to była za radość, kiedy znalazłyśmy książkę w bibliotece. W końcu co książka, to książka. Wertowałyśmy „Basię i słodycze” z prawdziwą przyjemnością.
Miłość do serii o Basi trwa. Równie żarliwym uczuciem obdarza naszą małą bohaterkę i córka, i mama. A „słodyczowy” problem jest i nam bliski, dlatego lektura była strzałem w dziesiątkę. Basia kocha słodycze podobnie jak moja Najmłodsza i pewnie cała armia przedszkolaków, starszaków i szkolniaków. Z książki młody słodyczo-maniak dowiaduje się, że są dzieci, które słodyczy nie lubią i takie, które są na nie uczulone. Czy to możliwe? Wygląda na to, że tak. Życie bywa jednak bardzo skomplikowane, jakby podsumowała to Basia.
Basia i słodycze
Autor: Zofia Stanecka
Ilustracje: Marianna Oklejak
Wydawnictwo Egmont, 2012
Lubię Basię całościowo, ale niektóre części bardziej, a inne mniej. „Basię i słodycze” bardziej.
Moja córcia wspomina cały czas o „Basi i dentyście” – to jedyna książka, której nie znamy.
PolubieniePolubienie