Pamiętam, kiedy byłam mała i zdarzyło mi się zachorować, moja mama opatulała mnie w łóżku kołdrą i zaopatrywała w książki. Ja siedziałam, czytałam i nawet byłam zadowolona z takiego chorowania. A wśród moich łóżkowych lektur zawsze był „Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Ja rosłam, chorowałam i czytałam go zawsze na nowo. I teraz też zmogła mnie grypa i czas sięgnąć po moją lekturę sprzed lat.
[selkar id=64613]„Małego Księcia” czytałam z moimi dziećmi już kilka razy. Mam takie piękne stare wydanie w twardej oprawie owleczonej materiałem. Kiedyś był żółty, dziś jest brudnożółty, ale książka nie straciła nic ze swojej niezwykłej mocy.
Nie raz zastanawiałam się, na czym polega fenomen „Małego Księcia”. To przecież nie jest książka łatwa. A jednak dzieci zwykle doceniają jej niepowtarzalny urok, choć pewnie odbierają lekturę inaczej niż dorośli.
Ja z dzieciństwa najbardziej pamiętam scenę oswajania Lisa. Pamiętam jak czytając książkę wracałam do niej wielokrotnie. Teraz staram się sobie przypomnieć dlaczego, i myślę, że urzekała mnie (i do dziś urzeka) to jak zabawna i smutna zarazem jest ta scena.
I już jakoś tak mniej mnie męczy ta grypa, kiedy wiem, że gdzieś tam wśród gwiazd jest na swojej planecie Mały Książę i patrzy na nas tu na Ziemi.
Mały Księżę
Tekst i ilustracje: Antoine de Saint-Exupéry
Tłumaczenie: Jan Szwykowski
Instytut Wydawniczy PAX, 1972
Ja jeszcze nie czytałam „Małego Księcia” z córkami. Ale też często wracam do tej lektury.
PolubieniePolubienie