Możliwości „Kosmicznej misji” odkrywaliśmy przez kilka kolejnych rozgrywek. Gra wydaje się bowiem naprawdę prosta, przy bliższym poznaniu gracze zaczynają dostrzegać jednak delikatne niuanse, które zadecydować mogą o zwycięstwie. Krótkie dynamiczne rozgrywki i sporo główkowania w jednym celu – zbudować jak najwięcej stacji.
Rzucamy kostką, wynik jaki uzyskamy to nasi kosmonauci. Z „banku kafelków”, na których narysowane są różne fragmenty planet, losujemy jeden. Może nam on posłużyć jako zalążek nowej planety, albo możemy z jego pomocą rozbudować istniejącą już planetę. Tylko uwaga, jeśli rozbudowujemy planetę to musimy mieć o jednego więcej kosmonautę niż na danej planecie jest stacji kosmicznych. Ale spokojnie, tylko na początku wydaje się to wszystko zagmatwane. Mój dziewięciolatek szybko rozpracował rozmaite strategie i w grze nie miał sobie równych.
Czyli budujemy, ale musimy też uważać, żeby nie przedobrzyć. Czasem lepiej mieć więcej planet z mniejszą liczbą stacji, niż kilka planet mocno zabudowanych.
Proste, dynamiczne zasady to nie jedyny atut gry „Kosmiczna misja”. Podobnie jak inne wydawnictwa z serii „Dobra gra w dobrej cenie!” Egmontu, także ta gra jest kompaktowych rozmiarów i można ją zabrać na każdy wyjazd.