„Basi” nie można przedawkować. Nam się w każdym razie nie udało i pewnie nigdy nie uda. Na półce w pokoju Najmłodszej mienią się różnymi kolorami kolejne odcinki przygód rezolutnej pięciolatki, a moja młoda czytelniczka systematycznie bierze do ręki wykaz wszystkich wydawnictw z serii i wymienia te, których jeszcze nie ma, a koniecznie posiadać musi. A ponieważ tak się składa, że i mama przygody „Basi” pochłania z wielką przyjemnością do kolekcji dołączają trzy kolejne książki z serii: „Basia i telefon”, „Basia i Dziadkowie” oraz „Basia i plac zabaw”. Wiem, że na tym się nie skończy.
Z tej trójki na prowadzenie wysunęła się książka „Basia i telefon”. Temat trudny i nieco kontrowersyjny. Moja czteroipółlatka co prawda nie zgłasza póki co telefonowych roszczeń, jednak historia o różowym aparacie z klapką, własności Luli, eleganckiej kuzynki Basi, bardzo poruszyła moją małolatę.
Nie jest łatwo pogodzić się z tym, że ktoś ma lepsze rzeczy, piękniejsze ubrania, ładniejsze mebelki w pokoju. A kiedy nagle otoczą cię ścisłym kołem starsze koleżanki i jedna przed drugą przechwalają się jakie mają telefony, to na usta aż ciśnie się niewinne kłamstewko. Przecież nic się nie stanie jeśli Basia powie, że też ma telefon, prawda? Jestem pewna, że i wasze dzieci nie raz zmagały się z uczuciem zazdrości. Przeczytajcie, jak cudownie z nieoceniona pomocą mamy poradziła sobie z nim Basia.
„Basia i plac zabaw” przypomniała mi pewną historię z zamierzchłej przeszłości. Pamiętam jak dziś, kiedy jako licealistka wygrzewałam się razem z koleżanką na sopockiej plaży. Podczas gdy dla nas wielkim wysiłkiem było przewrócenie z brzucha na plecy, tuż obok naszych ręczników nieprzerwanie jak satelita krążył mały chłopiec nosząc w tę i z powrotem wiaderko pełne wody. Wlewał ją do wykopanego wcześniej dołka, a woda wsiąkała. Biegł po następne, woda wsiąkała i tak tysiąc powtórzeń. Zmęczyłyśmy się od samego patrzenia. Wtedy jeszcze nie przewidywałam ile razy będę patrzyła na moje własne dziecko przeprowadzające podobna kację. Ba! Będę musiała razem z nim napełniać tą bezdenną studnię!
„Basia i plac zabaw” opowiada o wyprawie do parku, tym razem z tatą. Znacie takie i podobne historie z autopsji: dzieciaki bawią się świetnie, a ty harujesz podsadzając do huśtawki, szukając konsensusu podczas kłótni o ostatniego lizaka i takie tam. Wracasz zziajany/zziajana, ale uradowany/uradowana, kiedy widzisz roześmiane buzie dzieciaków.
„Basia i Dziadkowie” to opowieść o chorowaniu. Najpierw Basię dopada jakaś paskudna infekcja i nie może pojechać do dziadków. To dramat! Na szczęście skoro Mahomet nie może do góry, to góra przyszła do Mahometa! Ukochany Dziadek i nieco surowa w obejściu Babcia przyjeżdżają do chorej Basi. Nikt nie bawi się tak jak Dziadek, nikt jak on nie potrafi wyciągnąć dziewczynki z marazmu choroby. Jednak znów choroba psuje zabawę. Tym razem to Dziadek zasłabł i to na tyle poważnie, że musiał znaleźć się w szpitalu. Ciepła, piękna i jak zwykle z życia wzięta historia o relacji z Dziadkami.
Basia i telefon / Basia i plac zabaw / Basia i Dziadkowie
Tekst: Zofia Stanecka
Ilustracje: Marianna Oklejak
Wydawnictwo Egmont, 2011