Australijczycy

Od kiedy moja praca związała mnie z australijską firmą, od kiedy odwiedziłam ten odległy, niezwykły kraj, od kiedy dowiedziałam się co nieco o jego bolesnej historii, nie mogę oprzeć się żadnej książce o Australii. „Australijczyków” Przemysława Burcharda znalazłam w osiedlowej biblioteczce book-crossingowej. Stare, wysłużone wydanie z 1990 roku. Książka popularnonaukowa, w której autor opisał historię tubylczych ludów Australii. Po lekturze książki pozostał we mnie podziw dla tej pierwotnej kultury – tak odległej on cywilizacji Zachodu, że zupełnie nieprzetłumaczalnej na nasz język.

Czytając „Australijczyków”, co jakiś czas szukałam małych karteczek, by zaznaczać co ciekawesze fragmenty. Jak ten o roli starszyzny w społeczności tubylczej. U Aborygenów to nie młodość i siła miały przewagę, tylko startość i doświadczenie. Starszyzna dysponowała najpotężniejszą bronią – wiedzą. Nie tylko tą tajemną, która pozwalała odprawiać tradycyjne obrzędy, ale także zwykłą wiedzą praktyczą. Dzięki niej starzy myśliwi wiedzieli, gdzie najlepiej upolować zwierzynę i które rośliny można jeść, a które są trujące. Dlatego to starszyzna miała prawo do młodych atrakcyjnych kobiet, podczas gdy młodzi musieli zadowolić się wdziękami starszych członkiń plemienia.

Mimo, że australijski ląd zamieszkiwało całe mnóstwo różnych plemion, posługujących się różnymi językami i mających odmienne zwyczaje, tubylcy nie znali pojęcia granic. Terytoria podzielone były między poszczególne ludy według ich potrzeb, a „granice” wyznaczała sama natura – tutaj skraj terytorium stanowiła skała, tam charakterystyczne drzewo. Nikt nie potrzebował podpisywać traktatów, wiedza o terytorium danego plemienia przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Co więcej, u tubylców nie istniało pojęcie własności indywidualnej. Wszystko należało do współnoty plemiennej.

Kiedy do brzegów Australii przybyli osadnicy z Wielkiej Brytanii i przywieźli ze sobą silne poczucie indywidualnej własności ziemskiej wyznaczonej granicami – tubylcy nie rozumieli, o co im chodzi. Budowane przez białych przybyszów mury nie miały dla nich żadnego znaczenia.

Te i inne fakty, sprawiły, że książkę przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Zdziwiło mnie jednak, gdy nie znalazłam w niej żadnej wzmianki o „skradzionych pokoleniach” – tragedii, której doświadczyli australijscy tubylcy z rąk białych osadników przez niemal cały XX wiek. Przez całe dziesięciolecia dzieci rdzennych mieszkańców Australii zabierane były do serocińców, dorastały w oderwaniu od swojej rodziny, kultury i języka. Czemu Burchard nie pisze o tym w swojej książce? Może dlatego, że została ona wydana w 1990 roku, a publiczna dyskusja na ten temat osiągnęła swoje apogeum kilka lat później.

Książka została napisana z okazji dwustulecia kolonizacji Australii. Moja smutna refleksja jest taka, że przez te 200 lat biali zdołali doprowadzić liczącą dziesiatki tysięcy lat kulturę na skraj wyniszczenia. Upojeni alkoholem, pozbawieni autorytetów, wyrwani ze swoich rodzin tubylcy już nie opowiedzą nam jak wyglądał ich świat w Epoce Snów (ang. Dreamtime).

Zdjęcie: Pixaby.com

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s