Jakiś czas temu po raz kolejny przeczytałam “Small World” Davida Lodge’a. Jak zwykle nieźle się uśmiałam, jednak nie to było tym razem w książce najciekawsze. Czytałam „Mały światek” niemal jak powieść historyczną. W czasach pandemii, kiedy wszystkie konferencje odbywają się przez internet, a podróż samolotem jest rzadkim luksusem, literacki światek z końcówki zeszłego stulecia wydaje się być czymś niemal nierealnym. Przewrotny humor autora i nieoczekiwane zwroty akcji jak zwykle okazały się niezawiodne i spędziłam w tym “małym świecie” kilka przyjemnych wieczorów.
Bohaterowie powieści brytyjskiego pisarza spędzają większość swojego życia na pokładzie samolotu, w pokoju hotelowym bądź w sali konferencyjnej. Debatują o najnowszych trendach literackich.

Nie te dyskusje są jednak w historii Lodge’a najważniejsze. Clue historii stanowią liczne romanse, miłosne intrygi, historie małżeńskie i pozamałżeńskie, a przede wszystkim pogoń za upragnioną miłością. Literatura i miłość są w końcu nieodłączne. David Lodge, przedstawiciel tegoż światka literackiego, z pewnością wie o czym mówi.
A do tego jak on mówi! Uwielbiam czytać Lodge’a w oryginale i odkrywać kolejne angielskie słówka, po które muszę sięgnąć do słownika. Bogactwo języka Szekspira, Byrona i Wordswortha nie przestaje mnie zaskakiwać. Loquacious, surreptitiously, rejoinders, suffuse, quavered i długa lista innych słownikowych “nowości” trafiają na listę słówek do wykucia na blachę.
“Small world” to powieść, która rozśmiesza. Ale nie tylko. Lodge zmusza do refleksji nad tym, jak niewielki wpływ mamy na nasze życie – tym mniejszy im skrupulatniej staramy się je zaplanować.
Small World
Autor: David Lodge
Penguin Books, 1985
zdjęcie: Wikipedia